7:42, drukuję coś do pracy nawołując do syncia: jedz śniadanie bo się spóźnimy! Następnie gnam pędem z ciuchami do łazienki bo lada chwila trzeba wychodzić.
- mamo, już zjadłem!
- To super, na kanapie masz ubrania, ubieraj się.
Założywszy jedną pończochę słyszę: mamo! Metka mnie drapie w majtkach! (Jest już 7:50).
- Synu, w tych majtkach nie ma metki.
- Ale mnie drapie!
Wychodzę więc z łazienki rozwiązać problem i przy okazji zawiązuję dziecięciu spodnie. Biorę do ręki drugą pończochę i rozlega się: mamo! Te skarpety są twarde, ja ich nie założę! (7:52). Wybiegam z łazienki, wciąż w jednej pończosze, i zakładam dziecku nieszczęsne, 'twarde' skarpety. Po trudach i znojach udaje nam się w końcu dotrzeć do drzwi. Zakładam buty i olśnienie ze strony dziecka: mamo! Jeszcze coś słodkiego dla Filipa! To biegiem do kuchni bo przecież jeśli nie wezmę czegoś słodkiego to glut będzie się całą drogę boczył, fuczył i marudził. Nareszcie udaje nam się wykluć z domu. Wtem, dokładnie o 8:04 rozlega się z tylnego siedzenia: mamo, a kto to jest gej? I w tym momencie wiem, że tego dnia nic już mnie nie zaskoczy...